Kiedy zostałam matką, zupełnie inaczej spojrzałam na relację między matką a dzieckiem. Choć w pierwszej połowie XVIII wieku rola kobiety była inna, pewne sytuacje wydają się po prostu ponadczasowe. Jedną z nich doskonale ilustruje wpis z diariusza Michała Kazimierza Radziwiłła Rybeńki z początku kwietnia 1722 roku.
Młody książę przebywał wówczas w Wiedniu w towarzystwie swojego nauczyciela i opiekuna, jezuitę Samuela Kazimierza Szwykowskiego (1662–1752). Ich relacje nie należały do najłatwiejszych. Kapłan czuł się zobowiązany dbać o moralność i wykształcenie młodego magnata, lecz dla Rybeńki nie zawsze było to priorytetem — zwłaszcza gdy stolica cesarstwa kusiła swoimi rozrywkami i przyjemnościami.
Pewnego wieczoru, tracąc cierpliwość, Szwykowski przypomniał mu, że ma nawet prawo użyć rózgi wobec nieposłusznego wychowanka — takie bowiem uprawnienie nadała mu sama matka księcia. Te słowa zabolały młodego Radziwiłła. Przypomniał więc, że jest już majorennis — pełnoletni — a jezuita towarzyszy mu jedynie jako jego kompan.
Decyzja musiała jednak zapaść. Co zrobić, gdy nie można dojść do porozumienia? Napisać do mamy. Obaj — i książę, i duchowny — postanowili zwrócić się listownie do Anny Radziwiłłowej. Co i jak napisali — tego nie wiemy. Wiadomo tylko, że w liście Rybeńki z 11 kwietnia 1722 roku nie ma ani słowa o sporze. Wręcz przeciwnie — podkreślono w nim, jak dobrze został przyjęty w Wiedniu.
Czy listy w ogóle zostały wysłane? Być może obaj panowie uznali, że lepiej tego nie robić. Kto wie — odpowiedź księżnej mogłaby być równie surowa dla obu.
Wniosek nasuwa się sam i pozostaje aktualny na zawsze: wszyscy czasem boimy się, że mama się dowie.
